piątek, 30 marca 2012

West Highland Way

Będzie to krótkie wspomnienie z pięciodniowej wyprawy w highlandy, w której udział brała autorka bloga wraz z piątką znajomych. Wyprawa miała miejsce w lipcu 2009 roku. Sześcioro uczestników wyprawy wyruszyło wówczas z różnych części Szkocji, by spotkać się w Milngavie (wymawia się: Mil:gaj), by rozpocząć wędrówkę, mającą się ciągnąć przez ponad 100 mil, czyli trochę ponad 150 km.

mapa trasy West Highland Way, źródło
 West Highland Way jest jednym z najbardziej malowniczych szlaków wycieczkowych w Szkocji.  Prowadzi przez parki narodowe, wybrzeża jezior, doliny, góry, niekończące się pastwiska oraz przez lasy, wodospady i wioski, by w końcu dojść do mety, miasteczka Fort William.

Patrząc w dół na Devil's Staircase...
Oprócz zapierających dech w piersi krajobrazów, wielką atrakcją wyprawy jest nocowanie pod namiotami – na polach campingowych, lub na dziko. Camping na dziko jest w Szkocji legalny! Wystarczy obrać sobie kawałek trawnika (we w miarę strategicznym punkcie, np. w okolicy pubu) i śmiało można rozbijać namiot! Nasza ekipa obrała opcję dwa noclegi na campingu, dwa na dziko. Prawdziwą zmorą biwakowania w Szkocji są pchełki zwane midges (brak polskiego tłumaczenia – migdes występują tylko w Szkocji), na terenach wilgotnych, ocienionych i bardzo lubią smak ludzkiej krwi. Latają niepostrzeżenie koło skóry twarzy, rąk, nóg, wabione zapachem ludzkiego potu, by przywrzeć do niej i ssać krew i zostawić niewielkie, lecz paskudnie piekące ukąszenia.  Pod tym względem midges o wiele gorsze są od komarów!  Są ponadto mniejsze, bardziej uparte i cichutkie. Komarów zresztą w Szkocji nie uświadczysz.

dolinami, ścieżkami krętymi, we mgle...
Szlak rozpoczęliśmy w sześcioro, a zakończyliśmy go w czworo. Wniosek => liczy się forma, jeszcze raz forma i wygodne buty, dobrze mieć zapasową parę. I ubranie przeciwdeszczowe. Dla mnie osobiście najcięższy był czwarty dzień wyprawy i to nie ze względu na stopień trudności trasy, ale ze względu na deszcz, który padał nieprzerwanie cały dzień, przemaczając całkowicie buty i wodoodporne ubranie. Dzień piąty był pełen bąbli na stopach, a po południu zobaczyliśmy metę!


chmury w kształtach najrózniejszych...
przez nigdysiejsze lasy...

ku wzgórzom zielonym...

tak tak, owce!!!

słońce jak zwykle wykazywało brak zdecydowania - pokazać się, czy nie...

 dramatyczne krajobrazy West Highland Way
różów też nie brakowało...

i zawsze byliśmy mile witani przez autochtonów...

zieleni nigdy na wiele - tu w odcieniu lipcowym

to, co autorka bloga lubi najbardziej, czyli owce na West Highland Way

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz